Merhaba!
Stambuł nie przestaje mnie zdumiewać. Najbardziej chyba sposób, w jaki jeździ się na ulicach. Dzisiaj udało mi się naliczyć bodaj 6 jadących obok siebie samochodów na ulicy, która mogłaby w Polsce pomieścić co najwyżej 4 i miałaby pasy. Tutaj nie i zdaje się, że jest to rozwiązanie, bez którego całe miasto po prostu stanęłoby. Jazda "zderzak w zderzak" przechodzi moje najśmielsze wyobrażenia jak blisko można jeździć, a kiedy dzisiaj taksówkarz wyjął komórkę i od czasu do czasu spoglądał na mnie obrócony o 180 stopni, zamarłem. Od razu chciało mi się nauczyć tureckiego "Uważaj!" (wciąż go nie umiem). Spokój, opanowanie i brak pasów Twoimi przyjaciółmi. Do tego zaczynam się przyzwyczajać.
A skoro o języku, to próbuję się go uczyć i nawet kupiłem audiokurs do nauki tureckiego Turecki, Kurs podstawowy z Edgard. Sprawdza się i wciąż wożę go ze sobą i praktykuję. Potrafię powiedzieć dzień dobry, do widzenia, proszę, dziękuję, cześć, woda i myślałem, że jestem na dobrej drodze, aby władać nim w stopniu 10 słów w ciągu 2,5 tygodnia, ale kiedy przeczytałem, że turecki jest językiem aglutynacyjnym, to stwierdziłem, że to za wysokie progi i na najbardziej podstawowych słówkach się skończy. Ta właściwość języka sprawia, że zdania mogą przybrać formę pojedynczego słowa (!) Nawet nasze "sz" staje się u nich pojedynczym znakiem. Jak to określił jeden z turków, z którym pracuję (równy gość nota bene) - po co komplikować sobie życie? I ma rację! Kiedy przysłuchuję się rozmowom po turecku słychać w nim francuski, a czasami nawet japoński (szczególnie, kiedy rozmawiają kobiety), a pisownia przypomina mi niemiecki z tymi umlautami (znajomość ich wymowy skraca cierpienia nauki).
Kebaby idą codziennie na kolację, więc napodróżowałem się tramwajem za nimi po tzw. starym mieście wokół Błękitnego Meczetu i dalej przy brzegu Morza Marmara u wejścia do cieśniny Bosfor. Wczoraj zjadłem tam grilowane rybki za 5 YTL nad samym brzegiem, co wydało mi się niezwykle egzotyczne (a przez myśl przeszła mi nawet myśl, że trochę nierozważne, ale szybko mi przeszło).
Widoki są zapierające dech w piersiach, ale trudno byłoby szukać w nich piękna, raczej swego rodzaju zdumienie, jak udało im się uzyskać ten krajobraz. Wszędzie pełno małych domków, wśród których co jakiś czas góruje para minaretów (wieże meczetów). Mówi się, że rząd w ogóle nie kontroluje napływu ludności do Stambułu w poszukiwaniu pracy i buduje się dla nich domy gdzie popadnie, często, a w zasadzie jak zrozumiałem, zwykle bez pozwoleń. Kiedy wczoraj szedłem mostem nad zatoką Złoty Róg nie mogłem uwierzyć własnym oczom - w oddali domki, woda i meczety tworzyły obraz jak u Disney'a - taki lekko rozmazany czym dalej, co sprawiało, że było takim nierealnym, a te większe meczety dopełniały obrazu. Kiedy teraz sobie o tym pomyślę, nie mogę uwierzyć, że to widziałem. Wszędzie pełno małych domków, górzyste tereny, co jakiś czas meczet, mały, duży i pełno ludzi. Wszystko szare z podświetlonymi meczetami wieczorem. Wszystko to zlewało się w coś na kształt obrazu na ścianie. Ciekawe, czy na zdjęciach będzie to widać?!
Teraz mogę powiedzieć, że chciałbym przyjechać tutaj z rodziną i pokazać im te widoki, i zaraz po tym mógłbym już wracać. Może się kiedyś uda. Wystarczy kilka dni, tydzień. Przelot samolotem bezpośrednio z Warszawy do Stambułu to 2h, więc...pozostaje uzbierać trochę funduszy harując przez cały rok na wyjazd. Zamiast leżeć plackiem nad Morzem Śródziemnym można przechodzić swoje w Stambule. Zaczynam dostrzegać zalety (przysłowiowej zachodniej) emerytury, kiedy się ma odpowiednie podparcie finansowe i można podróżować (nie, nie, nie jestem na emeryturze, a podparcia finansowego też ni widu ni słychu).
Hosca kal!
Opowiedziane ciekawiej niż w niejednym folderze biura podróży. Jak możesz zamieść trochę więcej zdjęć.
OdpowiedzUsuń