29 sierpnia 2011

Co można wypożyczyć do naszej profesji?

1 komentarzy
Ostatnia wizyta w wypożyczalni filmów video na Ursynowie (nazwę wypożyczalni zachowam do użytku własnego) zakończyła się ciekawymi doświadczeniami, które starałem się, wspólnie z żoną, przekuć w coś namacalnego i zaprząc do własnego warsztatu informatycznego, ale mam wrażenie, że wciąż bezskutecznie. Pewnie zastanawia Cię, cóż takiego interesującego mogłem doświadczyć w wypożyczalni, co zasługuje na wpis na moim blogu, a dodatkowo przyswojenie?! Wyprzedzając fakty, napiszę, że nie jest to nic innego jak zestaw usług, które wydają mi się, aż przesadnie komplementarne. Marzy mi się takie obsłużenie klienta, aby moje usługi sprowokowały go do takiego myślenia. Ale do rzeczy...

Uwielbiam obserwować innych. Lubię przyglądać się innym w pracy. Poza nią również. Nie musi to być związane z informatyką, ale jak jest, tym lepiej. Mam wrażenie, że coraz więcej osób spędza wolny czas coś konsumując, a oglądanie filmów, czy to w domu, czy w kinie, wręcz nieodparcie wiąże się z jedzeniem, żeby nie napisać z wp^H^H^Hkonsumowaniem znacznych ilości jedzenia. Robimy to z taką lubością, że odejmuje mi to smak i rozkoszuję się w obserowaniu jedzących (niezbyt to bezpieczne zajęcie, szczególnie jeśli koleś to drab dwa razy większy od obserwującego, tj. mnie).

Lubimy jeść i oglądać filmy, więc kiedy idziemy do wypożyczalni, to już nie tylko po film, ale i pożądną porcję jedzenia. Stąd też w wypożyczalni mamy możliwość zakupu chipsów różnej maści, paluszków, cola, wszystkiego, co da się jeść i kojarzy się z oglądaniem (jako czynnością wymagającą siedzenia i skupienia). Zepsuliśmy pojęcie oglądania do tego stopnia, że do kina idzie się przede wszystkim na pożądną porcję popcornu i coli, a kiedy uzupełnione o dobry film, tym lepiej.

Wracając do wypożyczalni, skoro już wypożyczamy film, to oczekujemy również strawy i trunków. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. I chwała za to wypożyczalni, że o tym pomyślała. Na prawdę byłem zachwycony samym podejściem do klienta, bynajmniej niekoniecznie samym towarem. Nie popieram samego etycznego utrwalania tego typu spędzania czasu podczas oglądania, ale samo wstrzelenie się w gusta jest przecudne (jednakże teraz, kiedy o tym piszę, jakaś moralna dygresja nie daje mi spokoju). Nieważne. Ważne, że można zaopatrzyć się w cały zestaw telemaniaka.

Co mnie jednak zaskoczyło, to, że przy komplecie "materiałów żywieniowo-filmowych", zabrakło takiej przyzwoitej, dopasowanej do "wystroju wnętrz", wiedzy merytorycznej u sprzedawców. Jakby do niezwykle wysokowyposażonego warsztatu samochodowego wstawić osobę do tej pory zajmującą się naprawą...telewizorów. Niby coś tam się zna na naprawie, ale nie tego się oczekuje. I właśnie tak było w tej wypożyczalni. Na półkach wszystko, czego dusza może zapragnąć, ale obsługa do bani, zero wiedzy na temat oferowanych filmów, czy wręcz ochoty dowiedzenia się, sięgnięcia po informacje na ich temat. Oczekiwałbym chociaż jakiegoś zestawienia popularności danej pozycji względem innej, czy podobnie. Czegokolwiek, co pomoże mi w podjęciu decyzji, poza..."Hmmm, niech no ja zajrzę na drugą stronę, aby przeczytać streszczenie". Taka klapa!

I tak zachwycając się na samym pomysłem wyposażenia i jego kompletności, trochę przy tym narzekając na obsługę, zastanawiałem się, jak możnaby użyć tego spostrzeżenia w moim fachu w branży informatycznej. Jak mógłbym zaoferować komplet usług klientowi, którego przecież zwykle znam, tak aby zaoferować mu wszystko, czego mógłby sobie zażyczyć, nawet jeśli tego początkowo nie chce? Nie chodzi mi o wyłudzenie od niego pieniędzy, ale na zaoferowaniu mu kompletu, a nie rozwiązania połowicznego. Zastanawiałem się, czy można podciągnąć pod to testy jednostkowe, które służą programiście, aby chociażby zagwarantować bezpieczeństwo późniejszych zmian, czego nie dostrzega klient? Jest to dosyć ukryte utrzymanie jakości produktu końcowego, więc to nie to. Kiedy założyć, że jestem wyłącznie programistą lub architektem, co należałoby oferować, aby klient poczuł się jak ja w tej wypożyczalni? Przychodzi po film, a wychodzi z całą siatą "prowiantu", wciąż zadowolony z podjętej decyzji zakupowej? Da się? A może to już zakrawa o manipulację i lepiej nie wdawać się w te gierki? Ciekawym Twojego zdania, bo mi nie daje to spokoju od kilku dni i cieszę się, że w końcu mogłem to z siebie wyrzucić.

20 sierpnia 2011

"Uruchomienie cyklicznego zadania w EJB 3.1 ze @Schedule" udoskonalone

0 komentarzy
W trakcie odpowiedzi na pytanie @Schedule on Stateless EJB 3.1 on JBoss 6.0 Final na forum JBoss EJB3, nieznacznie usprawniłem artykuł Uruchomienie cyklicznego zadania w EJB 3.1 ze @Schedule na moim Wiki. Podniosłem wersję GlassFish do 3.1.1 i użyłem profil mavenowy do uruchomienia jego śledzenia.

Chętnie usłyszałbym komentarze do treści, formy i w ogóle kierunku dalszej nauki EJB 3.1. Z jakimi serwerami uruchamiacie własne projekty z EJB 3.1? GlassFish? JBoss AS 7? A może wciąż JBoss AS 6? IBM WebSphere Application Server 8? Apache OpenEJB? Co było zaskakujące podczas uruchomienia? Poszukuję natchnienia zanim całkowicie oddam się Androidowi (wrzesień), więc wszelkie komentarze związane z EJB 3.1 i artykułem wielce mile widziane.

19 sierpnia 2011

Obóz szkoleniowy w RPA - przygoda pełna wrażeń z Java SE 6

1 komentarzy
Trudno byłoby mi wyobrazić sobie lepsze wakacje, jak właśnie z Javą w Republice Południowej Afryki (RPA). Pewnie, że można snuć marzenia o wyjeździe rodzinnym, na jachcie, pełne słońce, piaszczyste plaże i takie tam, ale kiedy dotyczy to wyłącznie zainteresowań zawodowych, to właśnie te z Javą w RPA są na razie numerem jeden. Kiedy teraz podsumowuję mój wyjazd, wciąż nie mogę uwierzyć, że w ogóle do niego doszło. Pisałem o nim w Szkoleniowe safari z Java SE 6 i wtedy to była kompletna magia - inny kontynent w wydaniu najbardziej ekstremalnym, który mogłem śmiało zaakceptować z pewną dozą niepewności, może i wręcz strachu - wyjazd do najodleglejszego kraju w Afryce z wciąż jednak łudząco podobnym do naszego klimatu, bez specjalnego zagrożenia chorobami tropikalnymi. Doświadczenie na całe życie, a wszystko za sprawą mojej aktywności okołojavowej.

Gdybym 5 lat temu przypuszczał, że dzięki otworzeniu się na publiczne podboje i ujawnienie swoich doświadczeń na blogu, później nawet dwóch z dodatkami na Wiki, twitterze, wykładami na polskich uczelniach czy udział w konferencjach po obu stronach (jako organizator i prelegent) dojdzie do takiego obrotu sprawy, żałowałbym, że nie rozpocząłem mojej aktywności wcześniej. Teraz najwyraźniej zbieram owoce mojej pracy pro publico bono, a kolejne tego typu aktywności mnie jedynie nakręcają na większe wyzwania (wierzę jednak wciąż, że to nie zwykła chęć zabłyśnięcia i psychologowie mogliby doszukać się w tym zwykłych pobudek dzielenia się wiedzą).

Dzięki uprzejmości moich dobrych znajomych i jednocześnie sąsiadów z "dzielni" z SoftwareMill (nazwiska znane redakcji), pozwolono mi na przeprowadzenie samodzielnie zestawionego warsztatu na potrzeby wzmocnienia lokalnego 9-osobowego zespołu w niezbędną wiedzę do prowadzenia projektów javowych. Mimo, że moje ego pozwala mi sądzić, że mój poziom angielskiego stoi na przyzwoitym poziomie, to ten, który zastałem na miejscu mnie wyraźnie onieśmielił - w zasadzie możnaby założyć, że pojechałem do Johannesburga, który w wydaniu moich uczestników szkolenia mówi na poziomie wręcz perfekcyjnym. Ów poziom obfituje w mnogość konstrukcji warunkowych 3rd conditionals i akcent bliski brytyjskiemu, przy którym się rozpływam. Niejednokrotnie z lubością wsłuchiwałem się w ich rozmowy i podkreślałem, że razem wiele możemy się nauczyć - oni programowania obiektowego w Javie, a ja podreperować język angielski. Sądzę, że obie strony dobrze się bawiły i wyszły z tego bogatsze.

Lot do Johannesburga opóźnił się o cały dzień i zamiast w niedzielę, trafiłem do Joburga w poniedziałek, po 9 rano. W międzyczasie spotkałem Kamila, który również nie zdążył na łączony samolot do RPA, więc lekkie opóźnienie zrekompensowałem zawarciem nowych znajomości. Zaraz po przylocie, wio na spotkanie z uczestnikami "obozu szkoleniowego" (ang. boot camp). Pod pachą niezmiennie przez cały mój pobyt w RPA miałem "A Programmer's Guide to Java™ SCJP Certification, Third Edition", która dostarczyła mi wystarczająco wiele nowinek o Java SE 6, że nie tylko oni, ale i ja, byłem zaskakiwany możliwościami języka. Móc uczyć się wspólnie z uczącymi się, to największa nagroda, kiedykolwiek mogę prowadzić szkolenie (zresztą mówi się, że najlepszą nauką jest nauka innych, bez względu na własną znajomość tematu). Od tej pory uważam tę książkę za obowiązkową lekturę każdego programisty, a jej trawienie jeszcze trwa (recenzja niebawem). Zawsze będzie mi przypominała moją pierwszą wizytę w SA (ang. South Africa).

Poza Javą zwiedziłem kilka miejsc, tj. The Lion Park czy Gilroy Brewery. Poznałem wiele osób i utrwaliłem przekonanie, że ciągła nauka nie pozwala na nudę (czego dowodem jest właśnie moja podróż do południowej Afryki). Czyż może być coś bardziej przyjemnego od nauki ciekawego języka, np. Java, w równie ciekawym miejscu? Jak się właśnie przekonałem, nie trzeba być mistrzem Javy, aby tak być postrzeganym. I jak niewiele potrzeba, aby wirtualnie takim się stać. Wystarczy jedynie ujawnić swoją niewiedzę, która z biegiem czasu, z pomocą innych parających się podobnymi zagadnieniami, zostaje uzupełniona, a po tym już tylko pozostaje utrzymać tempo (bez zrywów czy przestojów) i się kręci.

Tyle radości w zamian za znajomość Javy. Niewyobrażalne, ale, jak się przekonałem, możliwe. Dziękuję kolegom z SoftwareMill za umożliwienie mi udziału w przedsięwzięciu. Jestem zobowiązany zdobyciem większego doświadczenia w języku Java. Udowodnili, że ich slogan "Niestandardowe oprogramowanie w standardzie" ma piorunującą moc, który niestandardowo pozwolił mi na zgłębienie tajników standardowej Javy. Obaj (oboje?) wymiatają - Java i SoftwareMill. Jestem zobowiązany.

A jak Wasze wakacje? Jakie plany na nowy sezon javowy 2011/2012? Ja aż się boję wyjawić własne, więc zdradzę jedynie, że kolejny skrinkast niebawem. Jeszcze niepewnym tematu, bo jest ich tyle, że nie wiem, za co się właściwie zabrać. Dużo słyszałem o JBoss ESB i tym samym wszedł do mojej listy rozpoznania tematów, więc może właśnie jemu powinienem poświęcić kolejny odcinek?! Czeka na mnie również IBM Business Process Manager, za którego znajomość płacą mi w korporacji, więc choćby z tego powodu, zdałoby się zgłębić najpierw jego tajniki, co? Jest jakiekolwiek zainteresowanie nimi? A że we wrześniu rozpoczynam rozpoznanie Androida, więc pozostało niewiele czasu na nie. Czy ten czas nie za bardzo aby ucieka?!