Ostatnimi czasy zauważam u siebie swego rodzaju znużenie mnogością przeglądarek i niemożnością wyboru tej jednej, uniwersalnej, która byłaby złożeniem wszystkich potrzebnych funkcjonalności. Nie mogąc zdecydować się na tą jedną, skaczę pomiędzy wszystkimi i zaczynam mieć problemy z zarządzaniem nimi (szczególnie zakładkami). Kiedyś powiedziano mi, że podobnie jest z moją stabilnością techniczną, która objawia się ciągłym skakaniem po technologiach (aczkolwiek wciąż w ramach wirtualnej maszyny Javy), ale to akurat mnie cieszy.
Jestem od wieków użytkownikiem Firefoksa. Każdy go zna i każdy wie, że ma swoje dobre i złe strony. Do dobrych zaliczyłbym całą masę wtyczek, z których i tak nie korzystam, ale wiem, że wtyczki, kiedy potrzebuję, to są - chociażby Greasemonkey czy Firebug.
Pracowałem z Firefoksem od wieków i zdążył mnie do siebie przyzwyczaić na tyle, że kiedy pojawił się Google Chrome nie wzruszyło mnie to wcale. Aż do momentu, kiedy zobaczyłem u Grzegorza Białka skróty na pulpicie, które były niczym innym, jak skrótami do odpowiednich stron webowych, np. Facebook, które uruchomione w ramach Chrome wyglądały jak typowe aplikacje dektopowe. To było niesamowicie poruszające doświadczenie, które uświadomiło mi jak niewiele trzeba, aby potraktować przeglądarkę jako medium dotarcia do aplikacji webowych w Sieci. To może wydawać się trudne do zrozumienia, biorąc pod uwagę, że tworzenie aplikacji webowych Java EE jest moim zajęciem numer 1, ale zawsze, kiedy z nich korzystałem najpierw miałem obraz przeglądarki, aby później zobaczyć samą aplikację. Teraz było inaczej - przeglądarki było niewiele, a dodatki w JavaScripcie (jquery) w Facebooku zmieniły moje postrzeganie, co jest obecnie możliwe i jak niewiele dzieli aplikacje desktopowe od aplikacji webowych. Spodobało mi się to na tyle, że jedynie dla tej cechy, postanowiłem przenieść się na Chrome. Długo trwało zanim całkowicie zrezygnowałem z Firefoksa (i wciąż jeszcze z niego korzystam), ale pierwszy krok zrobiłem - domyślną przeglądarką stał się Chrome.
Kiedy 1.stycznia 2010 roku przeniosłem się na MacOS X Snow Leopard na firmowym MacBook Pro (tutaj ukłony dla osób decyzyjnych w mojej firmie - nazwa znana redakcji, które zdecydowały się na ten krok i pozwoliły mi cieszyć się jego owocami - posiadaniem własnego Maca) pojawiła się kolejna przeglądarka - Apple Safari. Była domyślną przeglądarką w MacOS i przez moment nawet mi się podobała, ale tylko krótki moment. Próbowałem przełączyć się z moich przyzwyczajeń firefoksowo-chromowych na Safari, ale było ciężko. Przeglądarka różniła się od poprzedników, aż w końcu uległem pokusie i przesiadłem się na...Firefoksa (!) I znowu na starych śmieciach, aczkolwiek w odwodzie miałem zainstalowane Safari i Chrome.
Ostatnimi czasy dużo się mówiło o porównaniach wydajnościowych przeglądarek i z nowym wydaniem Chrome wszyscy wskazywali na niego, jako tego, który jest najszybszy (oczywiście większość newsów szła od samego producenta - Google). Uległem ponownie i przesiadłem się na Chrome. I świat znowu wydał się przyjemniejszy. Moje korzystanie z przeglądarki sprowadza się do regularnego odwiedzania GMail, GReader, Bloggera i wielu blogów, serwisów społeczościowych, ale niewiele w tym tworzenia aplikacji z interfejsem użytkownika pisanym w JavaScripcie, który musiałbym optymalizować, więc należę do typowej grupy odbiorców przeglądarek. Ulegam też reklamom dosyć często (Agata twierdzi, że nawet za często i kiedy tylko ktoś sensownie i pewnie mówi, szybko mnie ma). Chrome pozwalał mi nawet na edycję tekstu moich wpisów na blogu ze skrótami klawiszowymi - Cmd+B znowu dało mi możliwość wytłuszczania (co w Firefoksie jedynie otwierało mi przeglądarkę zakładek).
Praca z Chrome była przyjemna i spełniała moje oczekiwania (poza irytującym zaznaczaniem tekstu bez pierwszej litery, tj. przy zaznaczaniu muszę kursor myszki przesunąć o pół znaku w lewo, abym zaznaczył dokładnie tekst, który mnie interesuje). Kiedy pojawiła się wersja Safari 5, temat wyboru przeglądarki znowu wrócił - Safari oferuje "obdzieranie ze skóry" stron, co pozwala na łatwiejsze czytanie zawartości. Owa cecha, nazywana Safari Reader, aktywuje się samoczynnie i w pasku adresu pojawia się ikona Reader, kiedy Safari potrafi pokazać jedynie treść artykułu bez okalających reklam. Nie wiem dlaczego dzisiaj, ale skoro pracuję na Macu i Safari się samo zaktualizowało do nowszej wersji, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby spróbować tej cechy na własnej skórze. Spróbowałem na swoim blogu http://jaceklaskowski.pl i nic. Zero ikonki do uruchomienia Safari Reader. Spróbowałem na moim Wiki http://jaceklaskowski.pl/wiki i też nic. Zacząłem szukać informacji na ten temat i poza lakoniczną informacją na oficjalnej stronie produktu, że jest i aktywuje się automatycznie...na niektórych stronach. Hmmm, próbuję http://www.infoq.com, bo tam znajdę wiele artykułów i reklamy. Wszedłem na stronę artykułu o CDI (JSD-299) - Dependency Injection in Java EE 6 Provides Unified EJB and JSF Programming Model i moim oczom ukazała się owa magiczna ikonka Reader!
Wciskając przycisk Reader albo wciskając kombinację klawiszy Cmd+Shift+R, Safari przechodzi w tryb, który wyrzuca niepotrzebne "rozpraszacze" i pozostawia jedynie czytaną treść.
Bajecznie! I znowu jestem na Safari.
Od kiedy Safari ma odpowiednik Awesome Bara, to zaczalem sie do niego przekonywac. Dzis wyprobuje Cmd+Shift+R. :)
OdpowiedzUsuńDla ludzi którzy nie używają Safari jest: http://lab.arc90.com/experiments/readability/, szkoda że nie da się ( a przynajmniej nie wiem jak) podpiąć skryptozakładki pod skrót klawiszowy.
OdpowiedzUsuńJacek nie wiedziałem że "aplikacje webowe" tak bardzo ci się spodobały.
OdpowiedzUsuńDomyślnie tworzone skróty mają jednak wadę - wspólne pliki 'cookie'. Jeżeli w "przeglądarce głównej" wylogujesz się z GMaila to jednocześnie wylogowuje ci się np. Google Reader który masz na pasku.
Jak to objeść? Trzeba utworzyć dla każdej aplikacji osobną instancję Google Chrome. By ją utworzyć wystarczy dodatkowy parametr 'user-data-dir' wskazujący unikalne miejsce instalacji każdej aplikacji. Dzięki tej operacji aplikacja ma własne ustawienia, pliki 'cookie' etc. Można więc mieć skróty do różnych kont na Google etc.
...AppData\Local\Google\Chrome\Application\chrome.exe --user-data-dir=...AppData\Local\Google\Chrome\App\GMail --app="https://mail.google.com/mail"
Google Chrome to bardziej "serwer aplikacji" niż zwykła przeglądarka :)
Jest coś takiego jak Mozilla Prism. Z tym narzędziem w bardzo prosty sposób można sobie zrobić desktopową aplikację z dowolnego serwisu webowego. Ładnie się integruje z FF, ale (podobno) można obejść się i bez niego.
OdpowiedzUsuńJestem w szoku, że osoba z IT może tak często zmieniać soft...
OdpowiedzUsuńJa od zawsze byłem zwolennikiem Opery, ale gdy poznałem bliżej Safari przekonałem się do niej poza światem Linuksa.
Co do Safari Reader działa mi na większości blogów, stron gazet (np. wyborcza) i nie tylko.
A w firefoksie oczywiście można to zrobić na każdej stronie specjalnym rozszerzeniem :P.
OdpowiedzUsuńhttps://addons.mozilla.org/en-US/firefox/addon/46442/
I dlatego u mnie Firefox zawsze rządzi :P.
Ja mam akurat tą funkcje w formie kryptozakładki. Też działa dobrze. Polecam!
http://www.downloadsquad.com/2010/06/08/think-safari-reader-looks-familiar-thats-because-apple-used-op/
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o temat Readera w Safari: wzięli i skopiowali OpenSource.
Ja również jestem userem opery od dawna i opcja wybajerzona i ładniejsza, ale w operze od dawna znana (menu-> page -> style i ten konkretny Accessibility Layout, w starszych operach albo z paskiem menu włączonym view -> style etc)
OdpowiedzUsuńPolecam przetestować (nie, nie jestem fanboyem, ot lubię swoją przeglądarkę), ta konkretna opcja działa na każdej stronie.