25 listopada 2011

Wrażenia pokonferencyjne - zacznijmy od JDD w Krakowie

Właśnie mija tydzień, w którym miałem przyjemność uczestniczyć w dwóch konferencjach - JDD w Krakowie, w dniach 21-22.11 oraz Eclipse DemoCamp w Poznaniu późnym wieczorem 24.11, żeby nie napisać w nocy.

Obie pozwoliły mi zorientować się w znaczeniu budowania społeczności i konieczności dzielenia się wiedzą. Obawiam się jednak, że to podsumowanie w minimalny tylko sposób będzie odzwierciedleniem moich wrażeń, ochów i echów dla formuły i osób w nich uczestniczących. Klimat obu był wspaniały, aczkolwiek jeden niepodobny do drugiej.

Zacznijmy od JDD 2011...

Do Krakowa zajechałem około 11:00 w poniedziałek. Na hotelu, gdzie odbywała się konferencja, rozwieszono banery konferencyjne (ważna rzecz i do wdrożenia przy kolejnych konferencjach). Wpadłem na Krzyśka Jelskiego, z którym zamieniłem więcej niż trochę słów, aby po kilku kwadransach spotkać Grześka Dudę i Andrzeja Targosza. Później przygotowania do panelu dyskusyjnego ze Sławkiem Sobótką, Andrzejem Grzesikiem i świeżo poznanym Piotrkiem Buckim. Ach, zapomniałbym o Ani Kołodziejczyk. Wybacz Aniu. Na początku rozmowa szła niemrawo, aby, po chwili, przygotowania do panelu przerodziły się w aktywną dyskusję, w której z łatwością można było wskazywać strony, które zajmują rozmówcy. W pewnym momencie wręcz wszyscy "usiedli" na Piotrze. Myliłby się ten, kto pomyślałby, że ciężko jemu było - wyglądało wręcz, jakby większa liczba oponentów tylko go podsycała do dyskusji.

Panel przebiegł...rozmownie. Trochę zabawnie, trochę niemrawo, ale na pewno tłumnie. Sala wypełniona była po brzegi. Czasami dało się odczuć pewne zakłopotanie brakiem aktywności po stronie uczestników, ale zasługą moderatora - Andrzeja Targosza - towarzystwo się rozgrzało i kiedy panel dobiegał końca bez trudu można było zauważyć większe niż przeciętne zaangażowanie wszystkich w dyskusję. Uważam, że ułatwieniem przy pokonywaniu barier publicznego przemawiania było wprowadzenie metody na przedstawienie się, aby w odpowiedzi usłyszeć przedstawienie się rozmówcy i czasami gromki śmiech sali - coś w deseń: "Jak się nazywasz?", na co rozmówca odpowiadał swoim imieniem, np. "Cześć, jestem Maksym", aby po chwili usłyszeć w odpowiedzi "Cześć Maksym, jestem Jacek", co on kwitował "Cześć Jacek!" Coś w ten deseń. Uważam, że te wprowadzające gierki słowne znacząco rozluźniały atmosferę i pomagały rozmówcom. Wiele osób później wyraziły swój zachyt połączony ze zdumieniem, że zorganizowano panel i że interesują nas potrzeby uczestników odnośnie kolejnych edycji konferencji w Polsce. W międzyczasie padało kilka pytań, na które publika proszona była odpowiadać podniesieniem ręki w górę i co najbardziej utkwiło mi w pamięci, to moment, kiedy na pytanie o powód uczestniczenia w konferencji, kiedy padło "Czy poznanie nowego było powodem udziału?" wszyscy, jak jeden mąż, podnieśli do góry rękę. Na naszych twarzach musiało wymalować się ogromne zdziwienie reakcją publiczności. Wcześniejsze pytania kończyły się zwykle kilkoma rękoma w górze, a tu pytanie i...zrobiło się tłoczno w górze. Niezwykłe doświadczenie móc to zobaczyć.

Później obiad, który przeciągnął się przez cały następny wykład, który przegadałem z dopiero co poznanymi osobami.

Na wykład Erika Jan de Wit'a "Scrum – następca modelu kaskadowego" wszedłem z lekkim spóźnieniem. Podobały mi się slajdy, które zwracały uwagę swoją skromnością, a w połączeniu z ostrym światłem projektora, przykuwały oko wyrazistością i dużym kontrastem bieli z odpowiednio dobranym czerwonym (gość pracuje w Canoo, co powinno tłumaczyć dobór kolorów). Muszę wdrożyć ten szablon u siebie w jakieś formie. Dowiedziałem się, że Scrum jest "quick response to change" (co zwykle jednak wiązałem z Kanbanem, o którym za moment, ale teraz sądzę, że to domena każdej z praktyk wytwarzania oprogramowania). Prelegent nie musiał zachęcać do dyskusji i było jej znacznie więcej niż przewidywał. Często wyczuć można było pewne zagubienie we własnych slajdach. 30 minut byłoby jednak bardziej właściwym czasem na to wystąpienie, bo ostatni kwadrans przesiedziałem jak na szpilkach nie mogąc doczekać się końca. Zbyt monotonne i wyłącznie tekstowe prezentacje nie spełniają moich oczekiwań i szybko tracę skupienie.

Kolejny wykład to prezentacyjna porażka. Miałem dosyć po Eriku tego siedzenia i słuchania o Scrumie, kiedy to Paweł Brodziński rozpoczął "Scrum, Kanban i inne opowieści". Pierwsze 15 minut - nic do zarzucenia. Czytam regularnie wpisy Pawła na jego blogu, więc te 15 minut wynikają z dużej dozy zaufania, że cokolwiek nie powie, prezentacja musi być dobra. I w zasadzie była, ale sposób mówienia po angielsku był dobijający. Spokojny ton, prawie senny, z perfekcyjnie dobieranymi i wymawianymi słowami sprawiały, że ledwo dawałem radę utrzymać się na krześle. Paweł dobrze wpasowywał się w kolejne slajdy tak, że nie widać było, czy tak dobrze je zna, czy zerka na nie ukratkiem nie dając tego po sobie poznać. Jako prezenter znający tematykę i przygotowane materiały Paweł dostaje najwyższe noty. Jednak ton przekazania i to chodzenie w kółko - kompletne fiasko. Zbyt wiele gadania, za mało zachęt do angażowania publiki w dyskusję i to oddzielanie każdego słowa. Ledwo wytrwałem do końca. Ucieszyłem się, kiedy padło "Thanks!" Ja jemu też very "Thanks!" i klaskałem bodaj najgłośniej (w końcu koniec!)

Za cel podczas przerw wziąłem sobie poznawanie uczestników. Próbowałem minimalizować rozmowy w grupie, którą znam, aby móc pogadać z nieznajomymi. Tak dowiedziałem się o oczekiwaniach uczestników do wystąpienia Moniki Koniecznej. Kogokolwiek nie zapytałem, wszyscy wskazywali na jej wykład jako kolejny, w który po prostu nie można nie być. Okazało się później, że myliłem Monikę z Patrycją Węgrzynowicz i Holly Cummins. I dobrze, że mnie poprawiono. Jak później z nią rozmawiałem, dowiedziałem się, że nosiła dredy, więc faktycznie mogłem ją pomylić z Holly bez problemu. W ten sposób zrezygnowałem z Andrew Rubingera "Testowanie w środowisku Java Enterprise". Duża interakcja z publiką, gry i zabawy, slajdy w postaci zdjęć z niewielką dawką tekstu sprawiły, że wciągnąłem się. Jednak i tu straciłem cierpliwość, bo ostatnie 15 minut patrzyłem na zegarek, kiedy to lekki merytorycznie temat zaczął mnie nużyć. Monika, co przyznała później w rozmowie, wytraciła poczucie czasu i ostatni kwadrans był bolesną walką z czasem.

Na prezentację Venkata Subramaniama znowu nie dotarłem, bo kolidowała z innymi, ciekawymi (?) wykładami. Z perspektywy żałuję, ale i tak nie odmówiłem sobie zamienić z nim kilku słów na temat prezentacji. Planowałem wręcz zagadnąć go podczas przerw, na co zgodził się z pewnym zachwytem, ale nie dane mi było. Postanowiłem jednak, że po tylu zachwytach publiczności jego wystąpieniami, kolejnym razem obowiązkowo muszę wziąć udział w jednym. Podobnie ze Sławkiem Sobótką. Wszyscy jacyś nawiedzeni z Venkatem i Sławkiem?! Jakieś ogólne pranie mózgu?! Gdzie, kogo by nie zapytać, bez wahania wskazują na ich wystąpienia jako takie, których nie można nie odwiedzić. A ja właśnie pchnąłem się ku temu występkowi. Jakaś mania uwielbienia dla Sławka i Venkata?! Oszaleli, czy co?!

Wieczorem, wspólnie z Jackiem Lisem i Tomkiem zjedliśmy pizzę, aby na 21:00 trafić do klubu na Kazimierzu, w którym odbywała się impreza konferencyjna. Miejsce ciekawe, ale zdecydowanie odradzałbym tam organizowanie pogadanek. Za głośno. Podczas panelu dyskusyjnego padła propozycja, aby omawiać pewne tematy z większą uwagą - ciągła integracja, Scala, NoSQL i środowiska automatycznego budowania. Tematy zostały przypisane do miejsc w klubie i kiedy zobaczyłem salę VIP Room z napisem "Scala", nie miałem złudzeń, które drzwi otworzyć. Niestety, rozmów tam o Scali jak na lekarstwo i jedynym połączeniem między miejscem a Scalą była...nazwa miejsca. Pokój przypominał miejsce schadzek - czerwony, z niedużą leżanką-tapczanem, stacjami z plejakami i dużym telewizorem. Ludzie grali, rozmawiali i widać było, że można było w tym miejscu faktycznie składnie porozmawiać - muzyka nie była tak uciążliwa, jak w innych częściach klubu. Tam przegadałem cały wieczór, aby o północy zwinąć się do hotelu. Pozdrowienia dla studenta z Wrocławia oraz programistek od EJB 2.1 i JBoss 5 z TeleU :-) Bardzo ciekawa rozmowa!

Drugi dzień to "TDD Coding Dojo" z Krzyśkiem Jelskim i Marcinem Zajączkowskim. Dzień wcześniej rozmawiałem z Krzyśkiem, jak będzie przebiegało Dojo i kiedy dowiedziałem się o publicznym programowaniu trochę mnie zmroziło. Przekonanie, że nie jestem gotów do publicznych prezentacji programowania na żywo, jakoś znacząco zaczęło wpływać na moją decyzję, ale ciekawość wzięła górę. Mimo wszystko nie mogłem doczekać się, aby doświadczyć tego na własnej skórze. Niezwykle żywe programowanie w tłumie, gdzie dwie osoby siedząc przed kompem programowało minesweeper'a przy akompaniamencie gapiów z sali. Co 7 minut zmiana jednego "parzysty" i tak do południa. Cudo! Obiecuję sobie więcej tego typu wydarzeń z moim udziałem.

Konferencja pierwsza klasa i życzę każdemu tak owocnych wyjazdów. Nagrodą jest możliwość poznania ludzi z branży i zawsze, ale to zawsze, zwiększenie wiedzy w temacie - niechby nawet niekoniecznie javowym, ale wciąż z obszaru wytwarzania oprogramowania.

3 komentarze:

  1. Jacek - przyjdz na jedna prezentacje Venkata i juz bedziesz wiedzial o co chodzi. Pasja, energia, wiedza, plynna prezentacja, doskonale wpasowane zarty, zeby publika nie zasnela, i wyczucie czasu. Idealne polaczenie geeka i kandydata na prezydenta :)
    Kolejna mozliwosc to 33rd Degree, na ktorym mam nadzieje, ze Cie nie zabraknie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jacek, Ty tam... w VIP roomie... niczym senator na rzymskiej orgii (tylko gron brakuje)...

    A w tym czasie keynote z żołądkową w ręku nie brał jeńców na głównej arenie:P

    OdpowiedzUsuń
  3. Jacek Lis robił za grono, tzn. razem ze mną robił grono :D

    OdpowiedzUsuń