19 sierpnia 2011

Obóz szkoleniowy w RPA - przygoda pełna wrażeń z Java SE 6

Trudno byłoby mi wyobrazić sobie lepsze wakacje, jak właśnie z Javą w Republice Południowej Afryki (RPA). Pewnie, że można snuć marzenia o wyjeździe rodzinnym, na jachcie, pełne słońce, piaszczyste plaże i takie tam, ale kiedy dotyczy to wyłącznie zainteresowań zawodowych, to właśnie te z Javą w RPA są na razie numerem jeden. Kiedy teraz podsumowuję mój wyjazd, wciąż nie mogę uwierzyć, że w ogóle do niego doszło. Pisałem o nim w Szkoleniowe safari z Java SE 6 i wtedy to była kompletna magia - inny kontynent w wydaniu najbardziej ekstremalnym, który mogłem śmiało zaakceptować z pewną dozą niepewności, może i wręcz strachu - wyjazd do najodleglejszego kraju w Afryce z wciąż jednak łudząco podobnym do naszego klimatu, bez specjalnego zagrożenia chorobami tropikalnymi. Doświadczenie na całe życie, a wszystko za sprawą mojej aktywności okołojavowej.

Gdybym 5 lat temu przypuszczał, że dzięki otworzeniu się na publiczne podboje i ujawnienie swoich doświadczeń na blogu, później nawet dwóch z dodatkami na Wiki, twitterze, wykładami na polskich uczelniach czy udział w konferencjach po obu stronach (jako organizator i prelegent) dojdzie do takiego obrotu sprawy, żałowałbym, że nie rozpocząłem mojej aktywności wcześniej. Teraz najwyraźniej zbieram owoce mojej pracy pro publico bono, a kolejne tego typu aktywności mnie jedynie nakręcają na większe wyzwania (wierzę jednak wciąż, że to nie zwykła chęć zabłyśnięcia i psychologowie mogliby doszukać się w tym zwykłych pobudek dzielenia się wiedzą).

Dzięki uprzejmości moich dobrych znajomych i jednocześnie sąsiadów z "dzielni" z SoftwareMill (nazwiska znane redakcji), pozwolono mi na przeprowadzenie samodzielnie zestawionego warsztatu na potrzeby wzmocnienia lokalnego 9-osobowego zespołu w niezbędną wiedzę do prowadzenia projektów javowych. Mimo, że moje ego pozwala mi sądzić, że mój poziom angielskiego stoi na przyzwoitym poziomie, to ten, który zastałem na miejscu mnie wyraźnie onieśmielił - w zasadzie możnaby założyć, że pojechałem do Johannesburga, który w wydaniu moich uczestników szkolenia mówi na poziomie wręcz perfekcyjnym. Ów poziom obfituje w mnogość konstrukcji warunkowych 3rd conditionals i akcent bliski brytyjskiemu, przy którym się rozpływam. Niejednokrotnie z lubością wsłuchiwałem się w ich rozmowy i podkreślałem, że razem wiele możemy się nauczyć - oni programowania obiektowego w Javie, a ja podreperować język angielski. Sądzę, że obie strony dobrze się bawiły i wyszły z tego bogatsze.

Lot do Johannesburga opóźnił się o cały dzień i zamiast w niedzielę, trafiłem do Joburga w poniedziałek, po 9 rano. W międzyczasie spotkałem Kamila, który również nie zdążył na łączony samolot do RPA, więc lekkie opóźnienie zrekompensowałem zawarciem nowych znajomości. Zaraz po przylocie, wio na spotkanie z uczestnikami "obozu szkoleniowego" (ang. boot camp). Pod pachą niezmiennie przez cały mój pobyt w RPA miałem "A Programmer's Guide to Java™ SCJP Certification, Third Edition", która dostarczyła mi wystarczająco wiele nowinek o Java SE 6, że nie tylko oni, ale i ja, byłem zaskakiwany możliwościami języka. Móc uczyć się wspólnie z uczącymi się, to największa nagroda, kiedykolwiek mogę prowadzić szkolenie (zresztą mówi się, że najlepszą nauką jest nauka innych, bez względu na własną znajomość tematu). Od tej pory uważam tę książkę za obowiązkową lekturę każdego programisty, a jej trawienie jeszcze trwa (recenzja niebawem). Zawsze będzie mi przypominała moją pierwszą wizytę w SA (ang. South Africa).

Poza Javą zwiedziłem kilka miejsc, tj. The Lion Park czy Gilroy Brewery. Poznałem wiele osób i utrwaliłem przekonanie, że ciągła nauka nie pozwala na nudę (czego dowodem jest właśnie moja podróż do południowej Afryki). Czyż może być coś bardziej przyjemnego od nauki ciekawego języka, np. Java, w równie ciekawym miejscu? Jak się właśnie przekonałem, nie trzeba być mistrzem Javy, aby tak być postrzeganym. I jak niewiele potrzeba, aby wirtualnie takim się stać. Wystarczy jedynie ujawnić swoją niewiedzę, która z biegiem czasu, z pomocą innych parających się podobnymi zagadnieniami, zostaje uzupełniona, a po tym już tylko pozostaje utrzymać tempo (bez zrywów czy przestojów) i się kręci.

Tyle radości w zamian za znajomość Javy. Niewyobrażalne, ale, jak się przekonałem, możliwe. Dziękuję kolegom z SoftwareMill za umożliwienie mi udziału w przedsięwzięciu. Jestem zobowiązany zdobyciem większego doświadczenia w języku Java. Udowodnili, że ich slogan "Niestandardowe oprogramowanie w standardzie" ma piorunującą moc, który niestandardowo pozwolił mi na zgłębienie tajników standardowej Javy. Obaj (oboje?) wymiatają - Java i SoftwareMill. Jestem zobowiązany.

A jak Wasze wakacje? Jakie plany na nowy sezon javowy 2011/2012? Ja aż się boję wyjawić własne, więc zdradzę jedynie, że kolejny skrinkast niebawem. Jeszcze niepewnym tematu, bo jest ich tyle, że nie wiem, za co się właściwie zabrać. Dużo słyszałem o JBoss ESB i tym samym wszedł do mojej listy rozpoznania tematów, więc może właśnie jemu powinienem poświęcić kolejny odcinek?! Czeka na mnie również IBM Business Process Manager, za którego znajomość płacą mi w korporacji, więc choćby z tego powodu, zdałoby się zgłębić najpierw jego tajniki, co? Jest jakiekolwiek zainteresowanie nimi? A że we wrześniu rozpoczynam rozpoznanie Androida, więc pozostało niewiele czasu na nie. Czy ten czas nie za bardzo aby ucieka?!

1 komentarz:

  1. Miło, że moglibyśmy obopólnie zyskać ;-)

    Co do akcentu - jak byś się ich spytał o "narodowość" - usłyszałbyś "English" (nie british, ani southafrican) albo "Africaans". Ci drudzy mają mocny akcent, nie sposób pomylić, ale ci, którzy o sobie mówią "english" nawijają bezbłędnym oxfordzkim akcentem ;-)

    OdpowiedzUsuń